Po spędzeniu ponad 30 lat w chińskich więzieniach tybetański mnich Palden Gjaco uciekł z Tybetu, zabierając ze sobą dowody okrucieństwa okupantów - swoje zniszczone wieloletnim więzieniem ciało i narzędzia tortur - stosowane z upodobaniem przez Chińczyków pałki elektryczne. Jeździ po świecie, opowiadając swoją historię. Dotarł też do Polski. Autobiografia Paldena Gjaco Ogień pod śniegiem napisana przy współpracy Ceringa Szakji, ukaże się niebawem w tłumaczeniu Adama Kozieła.

Wywiad z Paldenem Gjaco

ROZMAWIAŁA: BOGNA ŚWIĄTKOWSKA

- W 1959 r. miałem 29 lat i byłem mnichem w klasztorze Drepung. Brałem udział w demonstracjach, w których wzywano, by Chińczycy wrócili do Chin. Z powodu udziału w tych demonstracjach zostałem aresztowany i wtrącony do więzienia. Moją jedyną zbrodnią było wznoszenie okrzyków: "Niepodległy Tybet!" i "Wolność dla Tybetu". Powiedziano mi, że ta zbrodnia jest tak wielka jak sama przestrzeń. Przesłuchania były bardzo bolesne. Sposób, w jaki nas traktowano był niemal nieludzki. Przesłuchujący siedział za stołem, więzień musiał klęczeć na tłuczonym szkle i kamieniach. Zadawano zawsze te samo pytanie: "Czy Tybet jest niepodległym krajem?". Mogłem udzielić tylko jednej jedynej odpowiedzi, prawdziwej odpowiedzi, ponieważ od prawdy nie można odejść. A prawda jest taka, że Tybet jest okupowanym krajem i nigdy nie był częścią Chin. Dwóch strażników wykręcało mi ręce i wiązało za plecami. Na linie przerzucanej przez belkę podciągali mnie do góry, co nazywali samolotem. Jeśli oficer był szczególnie złym człowiekiem, pod tak wiszącym więźniem rozpalano ogień i na płomienie lano benzynę. Przeszedłem wiele takich tortur. Najgorszy był 13 października 1990 r. Podczas tamtego przesłuchania powiedziałem, że nie mam już właściwie o czym mówić, ponieważ wszystkie prawa i tak zostały mi już odebrane. Wtedy strażnik chwycił pałkę, i mówiąc "Chcesz praw, to będziesz je miał", włożył mi ja w usta. Trzymało mnie kilku strażników. W tej samej chwili, kiedy nastąpił szok, pękły mi zęby, a potem straciłem przytomność. W czasie następnych kilku dni wypadły mi wszystkie zęby. Uraz był tak silny, że do dziś mam problemy z dziąsłami i językiem.
Niektórym więźniom, których skazywano na śmierć, kazano przed egzekucją tańczyć i śpiewać. Między 1959 r. a 1984 r. powszechnym było, a jest kontynuowane w niektórych przypadkach do dziś, że rodzina straconego więźnia musiała zapłacić za kule, którymi tę osobę rozstrzelano, za kawałek drewna, do którego skazany był przywiązany i sznur, którym go do tego drewna przywiązano.

- Co pomagało ci przetrwać lata tortur i więzienia?

- To praktyka religijna pomogła mi przetrwać. W buddyzmie tybetańskim istnieje medytacja, która nazywa się praktyką wymiany. Kiedy przypalano mnie ogniem czy polewano wrzątkiem, znajomość tej praktyki była bardzo pomocna. Praktykujący wyobraża sobie wszystkie czujące istoty i to, że bierze na siebie cierpienia wszystkich tych istot. Cierpienia te kumulują się w doświadczanym przez niego cierpieniu. Innymi słowy wyobraża sobie, że bierze na siebie ból i cierpienie wszystkich cierpiących istot, a jednocześnie ofiarowuje im całe swoje szczęście, pokój i zadowolenie. Nigdy nie widziałem kogoś, kto by się zupełnie załamał, ale też ja wcale nie jestem najsilniejszy. Krzyczałem, kiedy mnie przypalano, a byli tacy, którzy w milczeniu znosili wszelkie cierpienia. Tacy ludzie byli inspiracją i pomocą - pomagali innym przetrwać.

- Co czujesz do swoich byłych oprawców?

- Chciałbym zapomnieć o przeszłości. Kiedy to mówię, to znaczy, że nie żywię nienawiści do osób, które mnie torturowały. Nie ma we mnie nienawiści. Chcę patrzyć w przyszłość, a zwłaszcza chcę mieć nadzieję, że znajdzie się rozwiązanie problemu, tak jak mówi o tym Jego Świątobliwość Dalajlama.

Paldzior Cering - przedstawiciel JŚ Dalajlamy na Europę centralną i pd-wsch oraz kraje nadbałtyckie.
W Tybetańczykach nie ma wrogości wobec Chińczyków. Prosimy o należne nam słuszne prawa, o wolność i demokrację do których naród tybetański ma prawo. Chiny rozpoczęły okupację naszego kraju 48 lat temu. W tym czasie doświadczyliśmy strat i cierpień, których nie są w stanie oddać żadne słowa. W wyniku inwazji Tybet stracił piątą część swoich obywateli, ponad 1.2 mln ludzi. Przyczyną ich śmierci były działania wojenne, głód, tortury, obozy pracy, zmuszanie do samobójstw. Zniszczono świątynie, klasztory i zabytki tybetańskiej kultury. Propaganda naszych chińskich przyjaciół mówi, iż chińskie rządy przyniosły Tybetowi nowoczesność, drogi, szkoły, szpitale. Jest w tym ziarno prawdy - na przykład drogi zbudowano głównie dla celów wojskowych. Jeżeli dziś pojedziecie do Tybetu, zobaczycie, że między osiedlami tybetańskimi nie ma połączeń komunikacyjnych, nie ma transportu publicznego. Są też szkoły, ale służą głównie uczeniu Tybetańczyków chińskiego języka. Są szpitale, ale leczy się tam głównie ludność chińską, a dla ludności tybetańskiej są lekarze, których wykształcenie to osiem klas i krótki kurs. Nie znaczy to, że nie ma nowoczesnych, dużych szpitali. Są, ale tak drogie, że są poza zasięgiem możliwości przeciętnego Tybetańczyka.

Za Machiną nr 4/98

 

Powrót do menu Historia     Powrót do strony głównej