Kobiecy oddech Tybetu

 
"Prawdziwego Tybetu nie ma juz w Tybecie". Paradoksalne stwierdzenie pewnego lamy dobrze opisuje sytuacje kraju zwanego Dachem Swiata.

Od czasu burzliwych wydarzen 1959 roku, kiedy Chinczycy zajeli zbrojnie Tybet, wiele sie zmienilo. Wielu Tybetanczykow wyemigrowalo do Nepalu, Bhutanu, Indii, Europy i Ameryki. Ci, ktorzy zdecydowali sie pozostac, patrzyli jak ich Kraina Wiecznych Sniegow, swiatyn ze zloconymi pagodami, lamow w bordowych szatach ustapila krainie czerwonych gwiazd, chinskich zolnierzy i wyrzutni rakiet jadrowych, tortur, przesladowan, przymusowych aborcji i sterylizacji.

Aleksander Solzenicyn powiedzial kiedys, ze chinskie rzady w Tybecie sa bardziej okrutne niz wszystkie inne rezimy komunistyczne. Jedna z najpiekniejszych cywilizacji umiera na oczach calego swiata, zredukowana do ciekawostki turystycznej, lapidarnej wzmianki w encyklopediach i podrecznikach szkolnych. Zaglada tego kraju, dzis jednej z zachodnich prowincji Chin, to przede wszystkim dramat ludzi.

Synam Drolkar ma 25 lat. Od kilku miesiecy przebywa w obozie uchodzcow tybetanskich na obrzezach Delhi. Urodzila sie w Lhasie - Ziemi Bogow, czyli dawnej stolicy Tybetu. W lipcu 1990 roku na jednej z uliczek odcietej z obu stron przez oddzialy chinskiej milicji 20-letnia wtedy Synam zanim zdazyla sie zorientowac, o co chodzi, zostala wepchnieta do ciezarowki i wraz z innymi kobietami wywieziona do wiezienia.

Ogluszona uderzeniami palki, polprzytomna, rozebrano do naga i wtracono do celi. Przez prawie 300 dni trzymano ja w ciemnosci. Nigdy nie poinformowano jej o powodzie aresztowania.

Brutalne wielokrotne gwalty. Jeden ze straznikow w ten sposob chcial jej udowodnic, ze jest tylko Tybetanka, podgatunkiem czlowieka, z ktorym kazdy Chinczyk moze zrobic, co mu sie spodoba.

Synam Drolkar spoglada na mnie oczyma 40-letniej kobiety. Mowi, ze zarliwie modlila sie o wolnosc dla siebie i dla Tybetu. Bez procesu, bez mozliwosci obrony, bez nadziei. Wyrok - dozywocie. Nie wiedziala, ze zasadzano je zazwyczaj, by zastraszonego wieznia zmusic do przyznania sie do nie popelnionej winy.

Jeszcze przed aresztowaniem slyszala o wiezniach politycznych nieludzko traktowanych i torturowanych, o dziewczynach gwalconych przez wieziennych straznikow, o przesluchaniach. Nie wiedziala jednak, ze sama tego doswiadczy. Co noc prowadzono ja labiryntem korytarzy z zawiazanymi oczami do sali przesluchan. Tam rozbierano ja z wieziennych lachmanow i sadzano na krzesle. Po kazdym pytaniu bito w twarz. Z czasem przestala reagowac na bol.

Wtedy jej nagie cialo owijano drutem i przepuszczano prad.

Synam jest calkowicie pochlonieta dolewaniem mi herbaty. Zawiesza wzrok na posazku Buddy, ktory nieporuszony, w polusmiechu lagodnie spoglada na swiat. Synam Drolkar tez sie usmiecha.

Jeszcze w wiezieniu zorientowala sie, ze jest w ciazy. Z poczatku nienawidzila siebie i nienarodzonego dziecka. W koncu pokochala istote poczeta wbrew jej woli. Kiedy byla w siodmym miesiacu ciazy, wezwano ja na kolejne przesluchanie. Znalazla sie w pomieszczeniu, do zludzenia przypominajacym sale zabiegowa podrzednego szpitala. Wszystko odbylo sie bez slowa. Bez znieczulenia nakluto jej brzuch dluga, gruba igla. Stracila przytomnosc. Kiedy ocknela sie, wiedziala, ze nie jest juz w ciazy. Nazajutrz powiedziano jej, ze plod byl martwy i dlatego zabieg byl konieczny.

Do malenkiej izdebki wchodzi matka Synam, staruszka podpierajaca sie kijem. Jest szczesliwa, ze jej corka zyje. Jej dwie siostry zmarly z wycienczenia. Chrzesnica, mniszka, zostala pobita na smierc.

Milczenie otacza nas, jak duszacy dym kadzidla. Synam opowiada o kolezance ze szkoly, Tenzin, w ktorej zakochal sie chinski zolnierz. Z wzajemnoscia. Spotykali sie przez kilka miesiecy. Kiedy chlopak dowiedzial sie, ze dziewczyna jest w ciazy, poprosil o pomoc kolege - lekarza wojskowego. Tybetanski bekart zaszkodzilby jego karierze.

Dla Tenzin skrobanka to byl najgorszy wyrok. Dla buddysty zycie jest przeciez swiete. Dziewczyna postanowila ukryc sie u sasiadow. Przerazony chlopak zadenuncjowal ja w komisariacie, w Wydziale Kontroli Urodzin. W dwa dni pozniej przed jej dom zajechal ambulans. Sluzba medyczna wezwala milicje. Tenzin slyszac krzyk bitych rodzicow sama oddala sie w jej rece. Po kilku miesiacach opuscila wiezienie. Plod usunieto, a ja poddano sterylizacji. Gdy wrocila do domu, dowiedziala sie, ze jej rodzicow aresztowano za "dzialalnosc antypanstwowa".

Do dzis nie wie, czy jeszcze zyja...

Adhi miala zaledwie kilka lat, kiedy Ludowe Chiny dokonaly inwazji na Tybet. Z poczatku wiele obiecywano. Karmiono naiwnych Tybetanczykow haslami, ktore szybko okazaly sie byc bez pokrycia. Rozdawano im nic nie warte banknoty chinskie, przyrzekano pomoc w zbudowaniu nowoczesnego i zamozniej- szego panstwa z lotniskami, szkolami, asfaltowymi drogami. Adhi pamieta, ze wszyscy lubili i szanowali Chinczykow.

Po kilku latach Chinczycy przestali dyskutowac z Tybetanczykami. Wiekszosc waznych decyzji dotyczacych polityki czy gospodarki podejmowali w Pekinie. Sielanka miala sie ku koncowi. Uzaleznienie Tybetu od Chin stalo sie faktem. Ojciec Adhi jako szef klanu przyjal zaproszenie chinskich wladz i udal sie do "kraju dobrobytu wspartego na filarach nauk Wielkiego Mao". Szybko zrozumial, ze komunistyczna rewolucja to represje, wiezienie i tortury - nawet dla Chinczykow, ktorzy smieli wyrazac wlasne poglady.

Adhi pamieta oburzenie i gorycz ojca po powrocie z Chin. Nie mial juz watpliwosci, ze Tybet spotka prawdziwe pieklo. Kilka dni pozniej zdecydowal, ze wszyscy mieszkancy wioski zabiora bron i udadza sie w wysokie partie gor. Pierwsze starcie z patrolem zolnierzy. Po raz pierwszy w zyciu Adhi doswiadczyla smierci bliskich. Jej starszego brata Chinczycy zaglodzili w wiezieniu na smierc.

Adhi podaje mi tukpe - gesta zupe tybetanska z warzywami i makaronem. Odglos mlaskania calej rodziny wypelnia izbe. Nad miskami klebia sie roje much.

Mijaly lata. Adhi poznala wspanialego chlopaka. Byli szczesliwi. Wkrotce urodzila syna. Jej maz dzialal w podziemiu. Zostal aresztowany. Od tej pory dzielila zycie miedzy wychowywanie trzyletniego synka a podziemna dzialalnosc opozycyjna. Nie dopuszczala do siebie mysli, ze mialaby spedzic zycie w domu, kiedy kraj trawiony "chinska zaraza" tak bardzo jej potrzebowal.

Kobieta nerwowo stuka lyzka o miske. Spoglada przez okno, za ktorym jednostajnie siapi monsunowy deszcz. Rodzina milczy.

Adhi aresztowano pozna noca. Najbardziej utkwil jej w pamieci krzyk synka, na oczach ktorego Chinczycy zwiazali ja, zakneblowali, bili i kopali. Do dzis, kiedy slyszy placz dziecka, czuje sie sparalizowana. Miala zasloniete oczy, ale wiedziala, ze bili tez malego.

Osadzono ja w wiezieniu o wyjatkowo surowym regulaminie. Caly rok spedzila w celi bez procesu. W rocznice aresztowania dostala depesze od krewnych - jej maly synek wyszedl cichutko z domu i probujac odszukac mame, utopil sie w rzece.

Jeszie, bratanek Adhi, wstaje od stolu. Od kilku tygodni ciagle kaszle. To moze byc gruzlica, ktora tu, w Indiach, dziesiatkuje Tybetanczykow nieprzywyklych do cieplego i wilgotnego klimatu.

Kilka dni pozniej zmuszono ja do asystowania przy egzekucji tescia, znanego opozycjonisty, aresztowanego tego samego dnia. Jej proces tez byl parodia. Prokurator tak bardzo sie spieszyl, ze nawet nie zdazyla zapamietac stawianych jej zarzutow. Mowiono po chinsku. Na tybetanski przetlumaczono jej tylko wyrok - 16 lat. W 1974 roku minal 16. rok wiezienia. Przedluzenie wyroku o kolejnych 12 lat przyjela spokojnie, jakby obojetnie. Od chinskich funkcjonariuszy dowiedziala sie, ze byla wyjatkowo krnabrna i niesubordynowana.

Ostatecznie zwolniono ja w 1986 roku. Uciekla do Indii, gdzie zyje do dzisiaj w Dharamsali - stolicy Tybetu na wygnaniu. Ma 56 lat. Wyglada staro. Kiedy opowiada o swoim zyciu, nerwowo gestykuluje, czesto przerywa, jakby zamiera. Czasami placze.

Nic nie chce zlozyc sie w calosc. Jej zycie jest poszarpane, pokruszone, niemal unicestwione. Adhi podchodzi do domowego oltarzyka, zapala kadzidelko i lampke maslana. Prosi Budde, aby jej blask rozswietlil serca wszystkich ludzi. Bierze do rak male - buddyjski rozaniec - i przesuwajac kolejne paciorki recytuje mantre Wielkiego Wspolczujacego: OM MANI PEME HUNG.

Drolma jest mloda Tybetanka urodzona w 1962 roku w jednym z obozow uchodzcow tybetanskich. Dzis mieszka w centrum Zurichu, w mieszkaniu urzadzonym calkowicie po europejsku. Tylko jeden z pokoi zdradza jej wschodni rodowod. To jej "maly Tybet" z buddyjskimi malowidlami na scianach i oltarzykiem z pozlacanym posazkiem Buddy, ktory stal w domu jej babki.

Drolma jeszcze w Indiach uczyla sie rownolegle w szkole indyjskiej i tybetanskiej. Tybetanski rzad na uchodzstwie zachecal mlodych i zdolnych do studiowania w Europie. Kiedy miala juz paszport i wize do Francji, poznala francuskiego dziennikarza, ktory przyjechal do Delhi zebrac materialy o uchodzcach tybetanskich. Rodzice byli zaskoczeni, ze tak szybko zdecydowali sie na malzenstwo. Takze Drolma dziwila sie sobie, kiedy samolot kolowal nad paryskim lotniskiem Orly. Bardzo szybko nauczyla sie francuskiego. Uczyla sie takze Europy. O ile z czasem zrozumiala zawilosci gramatyki francuskiej, o tyle nie mogla pojac, dlaczego ludzie na ulicach Paryza sa tacy smutni, ciagle czyms zaaferowani i zabiegani. Żyli przeciez we wlasnym, wolnym kraju.

Przystapila do Zrzeszenia Kobiet Tybetanskich na Wygnaniu i wkrotce zostala jego przewodniczaca. Chciala powiedziec swiatu o sytuacji Tybetu. Konferencje i odczyty. Łagodnosc, usmiech i zyczliwosc Drolmy zjednaly jej wielu dziennikarzy, ktorzy zaczeli czesciej pisac o tragicznym losie mieszkancow Dachu Swiata.

Jakby nie dosc jej bylo pracy, zaczela studiowac bankowosc i finanse na jednej z uczelni szwajcarskich. Dyplom z wyroznieniem. Pewien szwajcarski bank potrzebowal doradcy ze znajomoscia bankowosci i Azji, w szczegolnosci Chin, Nepalu i Indii. Zaczela prace.

W 1994 roku pojechala do Tybetu. Byla wstrzasnieta tym, co zostalo z niegdys pieknego kraju turkusowych jezior, zarybionych rzek, swietosci niebosklonu, dostojnej samotnosci gor. Tybet stal sie nuklearnym smietnikiem chinskiego imperium. Wiekszosc lasow wykarczowano, a miasta i wioski oplakatowano chinskimi ideogramami. Tybetanczycy przestali byc wiekszoscia we wlasnym kraju. Wrocila do Szwajcarii. Na lotnisku w Zurichu uswiadomila sobie glebiej niz kiedykolwiek, ze zyje gdzies pomiedzy. Pomiedzy tym a tamtym, jak nazywaja lamowie stan pomiedzy smiercia a ponownym narodzeniem.

Copyright 1996 by Artur Cieslar
Ilustracja: Rafal Zawistowski

 

Powrot do menu Po chinsku     Powrot do strony glownej